The Economist 1843: Czy jesteś wystarczająco męski, by tańczyć pole dance?
Ole-dancing ma problem z mężczyznami. I to nie ten, o którym myślisz.
To, co zaczęło się jako pokaz cyrkowy wykonywany przez kobiety w latach dwudziestych XX wieku, znalazło swoją bardziej seksowną stronę w latach sześćdziesiątych i stało się modą na fitness w latach dziewięćdziesiątych, jest teraz na najlepszej drodze do stania się sportem. Zanim jednak Międzynarodowy Komitet Olimpijski uzna ten sport, "pole", jak wolą go nazywać jego akolici, musi przyciągnąć więcej mężczyzn. Tylko pięciu mężczyzn wzięło udział w pierwszych mistrzostwach świata w tyczce w 2012 roku. W celu przyciągnięcia mężczyzn, którzy zazwyczaj uprawiają CrossFit lub parkour, Międzynarodowa Federacja Pole Sports wprowadziła nowe, bardziej męskie dyscypliny, takie jak onieśmielająco brzmiący "Ultra Pole". To zaczyna się opłacać. Katie Coates, prezes federacji, szacuje, że obecnie jest około 500 sportowców płci męskiej na najwyższym poziomie.
Kilka miesięcy temu przyjaciel pokazał mi w Internecie kilka męskich układów na rurze. Byłam zdumiona umiejętnościami technicznymi, kunsztem i choreografią: wydawały się bardziej gimnastyczne niż dżentelmeńskie. Szukałam sposobu na poprawę kondycji, który nie zanudziłby mnie i nie zmusił do natychmiastowej rezygnacji, więc w gorączce noworocznego entuzjazmu zapisałam się na sześciotygodniowy kurs pole dance z dwójką przyjaciół - jednym mężczyzną i jedną kobietą. Kiedy powiedziałam kolegom, co zrobiłam, reakcje wahały się od "Płacisz im, czy oni płacą tobie?". (Mniej prawdopodobne jest, że sprawię, że spadnie deszcz banknotów dolarowych niż zapoczątkuję suszę wydatków konsumpcyjnych) do "Czy będziesz to robić w szpilkach?" (wciąż staram się znaleźć szpilki w moim rozmiarze). Tak więc z pewną obawą weszłam do studia w południowym Londynie pewnego niedzielnego popołudnia w moich najbardziej skąpych szortach i kamizelce, którą ostatnio nosiłam na wakacjach na plaży. Zapewniono mnie, że pokazywanie dużej ilości ciała jest konieczne, aby lepiej trzymać metal. Znalazłam lśniące słupy biegnące od podłogi do sufitu, wyrzeźbionego adonisa instruktora i, z wyjątkiem mojego przyjaciela, tylko jednego innego mężczyznę w 11-osobowej klasie.
Nasza podróż do drążka rozpoczęła się od intensywnego rozciągania, zanim każda z nas zmierzyła się z zimną stalą. Zaczęliśmy od prostego obrotu, jedna noga obracała się dookoła, podczas gdy druga pozostawała mocno osadzona na podłodze. James, instruktor, sprawił, że wyglądało to bez wysiłku, a statyczny słup był osią, wokół której miał pełną kontrolę. Kiedy spróbowałem tego samego, podniosłem stopę, potknąłem się i mój wilgotny uchwyt zsunął się po rurze. Ach. W ciągu następnych kilku sesji skoncentrowałem się na podstawowych ruchach - tu stanie na rękach, tam obrót - ale jedna rzecz burzyła moją pewność siebie. W tym, co niewątpliwie jest złym omenem dla mojej raczkującej kariery dziennikarskiej, nie mogłem wspiąć się na tłusty drążek. Szczególnie jeden ruch, obrót na krześle, wprawiał mnie w zakłopotanie. Bez względu na to, jak mocno się chwytałam, za każdym razem, gdy próbowałam zbliżyć kolana do klatki piersiowej, opadałam na podłogę, czując się bardziej jak niezdarny strażak niż zmysłowa uwodzicielka. Mój przyjaciel, nowicjusz tak jak ja, przyjął to frustrująco łatwo, kręcąc się wokół mnie, podczas gdy ja się wahałam.
Dopiero wtedy dowiedziałam się o tajnej broni spoconych tancerek pole dance: kredzie. Po zajęciach kupiłem na Amazonie tanią butelkę tego specyfiku, dziwnie oznakowaną zbliżeniem "Stworzenia Adama" Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. Czy gdyby Adam miał kredę w płynie, po prostu chwyciłby boską cyfrę, wykonał zręczne kopnięcie wachlarzem, przeszedł do wspinaczki ze skrzyżowanymi nogami i wzniósł się, oszczędzając ludzkości tysiącleci kłopotów? Kto wie.

Z mocniejszymi dłońmi i stalową determinacją, wkroczyłem w czwarty tydzień na poleface z nowym nastawieniem. Wchodząc do studia z Arianą Grande płynącą ze stereo, byłem zdeterminowany, aby wykonać jeden dobry obrót i jedną wspinaczkę. Kiedy nadszedł czas, wysypałem kredę na dłonie, a lepki płyn stał się jałowy, gdy pocierałem je o siebie. Sięgnąłem jedną ręką w górę, wrzuciłem ciężar ciała do obrotu i podciągnąłem nogi. Przez kilka sekund leciałam. Upadłem z hukiem, ale na chwilę udało mi się wykonać obrót na krześle. Udało mi się również wspiąć na szczyt drążka, a wewnętrzna strona moich ud krzyczała, gdy trzymały mnie siedem stóp nad ziemią. Pod koniec zajęć czułam się posiniaczona, wyczerpana i trochę podekscytowana.
James potwierdza, że pole dance jest znacznie bardziej popularny wśród kobiet - nadal stanowią one zdecydowaną większość jego uczniów, choć zaczyna pojawiać się coraz więcej mężczyzn. Tak czy inaczej, nie uważa on równowagi płci za zbyt duży problem. "Pole wciąż się rodzi i bardzo się zmieniło" - mówi mi, wskazując na trwającą podróż od ryzykownego do szanowanego. Pole można uznać za sport, ale zauważa, że wielu postrzega go również jako formę sztuki, a dla większości ludzi jest to po prostu trening. Patrząc na to w ten sposób, parytety płci w Komitecie Olimpijskim wydają się nieistotne.
Jest to również, stwierdzając oczywiste, niezbyt macho. Żaden z mężczyzn w mojej klasie nie jest heteroseksualny, a jeden mężczyzna, który towarzyszył swojej dziewczynie na jej pierwszej sesji, siedział owczo na uboczu, aż do jej zakończenia. Potrafię docenić, dlaczego jest to bardziej atrakcyjne dla gejów takich jak ja. Poza skupieniem się na stylu ponad brutalną siłą, pole nie otrząsnęło się całkowicie ze swoich dewiacyjnych początków. Pochodzi z marginesu społeczeństwa, a dla wielu gejów jest to znajome; wiemy, jak to jest zjednoczyć się wokół czegoś, co inni uważają za tabu. James zgadza się, że w pole dance jest coś queerowego; studio, w którym uczy, zaczęło przyciągać pierwszych studentów płci męskiej dopiero po nawiązaniu kontaktu z męskim zespołem tanecznym gejów.
Na kilku ostatnich zajęciach coś (poza moimi stawami) kliknęło. Dzięki praktyce, cierpliwości i sporej ilości kredy kij stał się mniejszym przeciwnikiem. Z niecierpliwością czekałem na wspinaczkę w górę i w dół, co początkowo wydawało mi się północną ścianą Eigeru. Nawet trochę się rozluźniłem; moje ścięgna podkolanowe nie czują się teraz tak, jakby mogły pęknąć przy jednym niewłaściwym rozciągnięciu. Prawdopodobnie nie zrobiłem zbyt wiele, by zbliżyć się do statusu olimpijczyka, ale zapisałem się na kolejne sześć tygodni. Nie zrezygnuję, dopóki nie opanuję obrotów na krześle.
Ten artykuł pierwotnie ukazał się w The Economist 1843, 27/03/2019
Joey kieruje działaniami marketingowymi X-POLE w Wielkiej Brytanii i Europie (www.x-pole.co.uk). Jest marketingowcem z doświadczeniem zdobytym w największych światowych markach i nagradzanych agencjach marketingowych. Jego doświadczenie obejmuje strategię kreatywną, marketing cyfrowy, public relations i komunikację marketingową.